sobota, 17 sierpnia 2019

Wojna damsko - męska. 4.

        Wróciłyśmy jako bohaterki. Melisa dotrzymała słowa. Przeniosła mnie z pilota działań wojennych na pilotowanie statków transportujących pacjentów szpitalnych.

- Aga jutro lecisz do Szałszy. - Moja dowódczyni przekazywała mi polecenia dotyczące jutrzejszego lotu.
- A z kim? - Chciałam dopytać ale właściwie było to bez różnicy, Prawie.
- Lecicie razem z ........ - Bożenna nie pamiętała. Sprawdziła. - Lecisz z Marzeną.
- Kur.... - Zaklęłam cicho. Nie lubiłam latać z Marzeną. Zawsze podczas wspólnych naszych wypraw coś się działo nieprzewidywanego.
- No co? Nie mam dzisiaj innego nawigatora. - Bożenna nie widziała w tym coś niczego złego.
- No wiem. Mało ich tak jak pilotów. Tylko ona jest mało doświadczona. - Nie chciałam gadać jak jest naprawdę, żeby nie robić młodej koło dupy, ale Marzena miała swoją robotę głęboko gdzieś i nie dokładała się do tego. - Mam nadzieję, że jakoś damy radę.

        Spakowałam wszystkich do pojazdu. Dziewczyn było 6, w wieku od 7 lat do 14. Do tego Marzena i ja. Nasz pojazd był z lekka przeładowany. Jak zwykle.
- Marzena masz aktualne mapy? - Zapytałam mojego nawigatora raczej retorycznie. I tak nie miałam na to wpływu. Generał Armii Kobiet Ziemi swojego czasu wymyśliła, że trzeba rozdzielić obowiązki i od teraz to nie pilot jest odpowiedzialny za trasę i mapy, tylko nawigator. Durne to było ale rozkaz to rozkaz.
- Aktualne nie martw się. - Zbyła mnie Marzena.
- To dobrze. Wgraj. Lecimy. Dziewczynki! - Zakrzyknęłam do moich pasażerek. - Na miejsca, zapiąć pasy. Startujemy!
         Ruszyłyśmy. Przez prawie całą podróż było w miarę nudno. Dziewczynki były grzeczne. Leciały ze szpitala do sanatorium. Nagle!
- Co to było? - Zapytałam Marzeny.
- Nie wiem, a co? - Marzena ziewnęła.
- Komputer co to było? - Olałam ją. Wolałam w tym momencie zaufać aparaturze niż jej. Dźwięk mnie zaniepokoił. Usłyszałam ten śmieszny dźwięk komputera ojego pojazdu.
- To był wystrzał. - Beznamiętnie oznajmił robot.
- Jaki wystrzał? Doprecyzuj. - Jesu krew mi się zagotowała. Czyżby mnie mój słuch nie mylił i to dźwięk o którym myślę!?
- Wystrzał działa przeciwlotniczego. - Oznajmił jakby nigdy nic.
- Komputer. Podaj mi na ekran naszą trasę i przebieg frontu, nakładając na siebie. Obraz który zobaczyłam dla odmiany zmroził mnie!
- Marzena! Kiedy wgrywałaś trasy? O której?
- No jak to kiedy? Jakiś miesiąc temu.... - Ziewnęła. Ja ja chyba zatłukę!
- Miesiąc?! Miesiąc?!!! Czyś ty zwariowała?! Patrz!!! - Obróciłam ekran z trasami w jej kierunku. Nasza trasa lotu prawie dokładnie pokrywała się z linią frontu.
- Ale co to znaczy?
- To znaczy, że przez twoją niekompetencję lecimy prosto w paszczę wroga rozumiesz?! - Miałam ochotę naprawdę ją udusić.
- Dziewczynki. - Zawołałam głośniej. - Proszę do swoich kabin. Będzie trochę trzęsło. - Zawołałam do pasażerów. Wolałam ich zabezpieczyć na wszelki wypadek. Odgłosy wystrzałów było słychać co raz bardziej wyraźnie. - Marzena ty idź do kabiny razem z Lidzią. Ona jest najmniejsza, zmieścicie się razem.
- Ale... No co ty. Pomogę ci. - Chyba do niej dotarło co zrobiła i w jakiej ciemnej dupie jesteśmy.
- Nie. Dam sobie radę. Idź. - Poszła. - Komputer włącz hibernację kabin jak już wszyscy się położą. - Wiedziałam, że w razie wypadku nic im się nie stanie. Przynajmniej im....

- Wieża. Jesteśmy statkiem szpitalnym. Proszę wstrzymajcie ostrzał. - Miałam cichą nadzieję, że ktoś usłyszy, uwierzy i uda nam się przelecieć bezpiecznie.
- Tu wieża. Powtórz. - Kurde no.
- Wieża mam na pokładzie dziewczynki w wieku od 7 lat do 14. Transportuję je do sanatorium. Prosimy zaprzestać działań.
- Tu wieża. Sprawdzimy. - Służbiści. A czas leci...
- Pospieszcie się! - Jesu przecież nie zmienię trasy, bo pomyślą, że uciekam i wtedy zestrzelą mnie na bank.
- Tu wieża. Prośba zgłoszona. Musisz się zastosować do naszych poleceń.
- Oczywiście. Jakie to polecenia.
- Nie zmieniaj trasy, którą zgłosiłaś. Za pieć minut masz lądowisko. Musisz na nim wylądować i się poddać.
- Oczywiście. Za pięć minut ląduję i oddaję się w wasze ręce. Tylko proszę nie robić krzywdy moim pasażerom. Błagam.
- Pasażerów sprawdzi nasz lekarz. Pójdą do szpitala na kontrolę. Ty tylko grzecznie wyląduj a ręce zostaw na pulpicie jak wejdą na pokład nasi ludzie.
- Dobrze. Widzę pas startowy lądowiska. Schodzę do lądowania.
         Nagle!
- Wieża co to? - Zmartwiałam.
- Dostałaś odłamkiem w lewy silnik. Zapalił się.
        Tyle to ja też wiedziałam. Niespodziewanym przypadkiem dostałam odłamkiem w lewy silnik. Zapalił się a systemy alarmowe go ugasiły. Wtem poczułam wstrząs. Alarm zaczął wyć i wiedziałam, że jestem rzeczywiście w czarnej dupie! Silnik odleciał razem z lewym skrzydłem. Ja pierdolę!
- Komputer wyłącz alarm i autopilota!
- Tu komputer. Wyłączyć alarm i autopilota. Potwierdź.
- Potwierdzam! Wyłącz. - Wyłączył. - Ulga na sekundę, bo przestało mi wyć nad głową. Mój umysł pracował na najwyższych obrotach. Zaczęłam lecieć intuicyjnie. Pełna moc pozostałym silnikiem i hamowanie. Klapy opuszczone. Zmiana pułapu. Jak mój pojazd rozwali się jak najniżej nad ziemią, to moi pasażerowie będą mieli większe szanse wyjść z tego bez szwanku. Max i hamowanie. Dosłownie sekundy dzieliły mnie od rozwalenia się.... Jak byłam dosłownie parę metrów nad ziemią...
- Komputer włącz autopilota. - Miałam nadzieję, że autopilot włączy w odpowiednim czasie systemy awaryjne, poduszki do lądowania, zacznie schładzać pojazd, żeby jakoś wylądować. Alarm nad głową zaczął wyć ze zdwojoną siłą...Prędkość była ok. Jakimś cudem leciałam prawie w środek startowego... Poczułam uderzenie.Odruchowo zamknęłam oczy..........

       Ocknęłam się, jak dotarły do mnie głosy ludzkie. Weszli na pokład. Przypomniało mi się, że ręce mam mieć na pulpicie. Czekałam.
-Żyjesz? Wszystko ok? - Ich dowódca podszedł do mnie.
- Tak.Ok. Co z moimi pasażerami?
- Wydaje się, że wszystko w porządku.
- Komputer jak kabiny pasażerów? Wszystko całe? - Musiałam się upewnić.
- Tu komputer. Wszystko jest w porządku. Pasażerowie zahibernowani. - Ulżyło mi. Jakimś cudem udało nam się wylądować.
- Komputer obudź wszystkich.
-Ty jesteś pilotem tak? Wstań. - Przywódca chciał nas wreszcie stąd zabrać. - Muszę cię zakuć czy pójdziesz spokojnie?
- Pójdę spokojnie. - Chciałam wreszcie dotknąć nogami ziemi.Przywódca spojrzał mi w oczy. - Gratuluję lądowania. Podziwiam umiejętności. Nie będę cię zakuwał.
- Dziękuję. Zadbajcie tylko o moje pasażerki. To dzieci ze szpitala.
- Nie martw się. Teraz zaprowadzę cię do mojego przełożonego.

        Z dziewczynkami było wszystko ok. Za to ja miałam mieć przerąbane, jak się później okazało.
- Siadaj. Sprawdzimy ktoś ty. - Ten ktoś, do kogo mnie zaprowadzono, nie był zbytnio miły. - Daj tu rękę. Musimy cie przeskanować.
Włożyłam rękę w maszynę. Ciekawe co im tam wyjdzie.
- No! A cóż my tu mamy! Nasza uciekinierka! - Oj zapomniałam, że oni mogą to mieć przecież w bazie. Tę naszą ucieczkę z niewoli z Melisą. Kurde. Przesłuchujący mnie wybrał kilka ze swoich kontaktów.
- Chłopaki. Mam tu ciekawy okaz. Zabawimy się. - Zmroził mnie jego głos. - Czekam na was pięć minut.
        Po około pięciu minutach zjawiło się pięciu facetów. Jeden przystojniejszy od drugiego.
- Chłopaki mamy tu ciekawy okaz. Widzieliście to lądowanie. A okazało się, że to nasza sławna uciekinierka. Ty Paweł coś możesz o tym powiedzieć. - Rozrechotał się. Spojrzałam za jego wzrokiem i zamarłam. Poznałam tego faceta. To był ten, który wtedy, jak uciekałam z Melisą, chciał nas zatrzymać. Ten, który wymierzył swoją broń we mnie, i którego zrzuciłam z dziobu pojazdu, który im ukradłam. Fuck!
- Należy się jej kolonia karna. Ja jednak mam pomysł. Zabawimy się! Który z was da więcej kasy, to może zadecydować o jej losie. Może wziąć ją jako gosposię, może wysłąć do koloni karnej. Proszę, kto da więcej! Licytujemy.
      Farsa jak boga kocham! Zaczęli się przegadywać. Ten da 50, tamten 100 tej ich waluty. Próbowałam przeliczyć ile to jest na nasze. Kurde. Dużo. Cena doszła do 1000. Wtem ten Paweł spojrzał się na mnie a potem gada do tego gnoja. - Dobra kończmy to. Daję 2000 i mam głos decydujący. Finał.
     Wkurzyłam się. Licytują jak kiedyś niewolnika na targu. I co?! Ktoś ma decydować o moim losie?! Niedoczekanie! Nie chciałam naruszać swoich pieniędzy, żeby rodzina nie wiedziała gdzie jestem ale teraz sytuacja była poważna. Nie pozwolę sobie na to!
- Ja sama dam 2000. Nie chcę być na czyjejś łasce! - Ten Paweł zmroził mnie wzrokiem. Dowódca się uśmiechnął.
- Tak? Ciekawe. Co ty Paweł na to? - Zapytał z przekąsem.
- No chyba jej nie wierzysz, że ona tyle ma. Potwierdzam swoją propozycję. 2000.
- Widzę, że ci zależy. Dasz 4000 i kończymy. - Przeraziłam się. To była naprawdę ogromna kwota. Co on chce, żebym jak robiła za taką sumę!? Pierdolę!
- Dam ale kończmy te farsę. Spieszę się! - Reszta facetów machnęła rękoma i zaczęli odchodzić. Zmartwiłam się na maxa. Muszę coś wymyślić, żeby się z tego wymiśkować. Obaj faceci porobili coś na tablecie, podejrzewam, że forsa została przelana z konta na konto. Co teraz?...
- Pakuj się, idziemy. - Ten Paweł do mnie. - Muszę cię zakuć czy pójdziesz spokojnie.
- Pójdę spokojnie. - Nie miałam już siły, żeby się rzucać. Wymyślę coś potem, jak Scarlet O`Hara. Intensywny był ten dzień dzisiejszy w emocje.
- To dobrze, bo za ten wyczyn należy ci się medal a nie kajdanki. Nie chciałbym ci tego robić...
Poszliśmy.

A o tym czy z ciachem Pawłem było cokolwiek, czy ktoś kogoś wykorzystał i dlaczego zapłacił on za mnie taką! kasę i co ode mnie za to w zamian chciał, to w następnych odcinkach....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz