środa, 23 września 2020

Do trzech razy sztuka. 3.

     Stałam w kuchni rodziców. Przyjechałam tu po raz pierwszy na dłuższy czas od nie wiem ilu lat... Z reguły bywałam w domu rodzinnym przelotem na dzień, dwa... Teraz zarezerwowałam dla rodziny prawie cały tydzień. Należy się to im, nam. A przy okazji to rocznica ślubu rodziców, większa rodzinna impreza. Moja firma w mieście ma się dobrze, mam oddanych i sumiennych pracowników, dadzą sobie beze mnie radę. Mnie samej też należy się tygodniowy urlop. Jestem sama, singlem-tak lepiej to brzmi. Nie potrafię z nikim być. Dawno temu byłam zakochana. Na zabój. Na wieczność. Sama to spieprzyłam. Miałam dobre życie, fajnego faceta. Sama doprowadziłam do tego, że się rozstaliśmy... Nie potrafię już nikogo tak pokochać. Oczywiście, w moim życiu zdarzały się przelotne romanse. Przelotny seks. Kolacje ze śniadaniem. Ale nigdy nic z tego nie wyszło. Nic na stałe. Może ja jestem jakaś uszkodzona... Może to przez moją przeszłość...

    Moja rodzina mieszka w malutkim miasteczku. Jest prześliczne, spokojne, bezpieczne. Niestety nic się tu nie dzieje. Wszyscy się znają. Do liceum musiałam dojeżdżać do sąsiedniej miejscowości. Rodzice nie zgodzili się, żebyśmy ja i moja siostra mieszkały w internacie. Chcieli mieć nas na oku. Zabawne-właśnie wtedy zaczęłam ich oszukiwać. Że mam dłużej lekcje, że muszę zostać, że mam zajęcia dodatkowe. Wtedy właśnie zaczęła się moja, że tak ją nazwę przygoda, z narkotykami. Rodzice niczego nie zauważyli. Udało mi się skończyć szkołę nawet dość dobrze. Dostałam się na studia i wreszcie mogłam wyjechać do wielkiego miasta. Na studiach nie szło mi źle. Ale niestety prawie wszystkie pieniądze od rodziców przeznaczałam na narkotyki. Wciągały mnie co raz bardziej. Wtedy poznałam Pawła...

     Dla mnie-dziewczyny z małego miasta-w dużym mieście wszystko było inne. Pęd świata, rzeczy, które trzeba było znać, wiedzieć, nowinki, moda. W pewnym sensie powodowały u mnie strach i kompleksy? Chciałam dorównać. Chociaż nie musiałam. To były moje wymysły. Niemniej jednak pogłębiały moje uzależnienie od narkotyków. Wychudłam. Nie miałam pieniędzy na jedzenie. Ukrywałam to przed rodzicami, starałam się rzadko do nich przyjeżdżać, wymawiając się brakiem czasu. Pewnego razu na melinę, jak tak sobie siedzieliśmy i ćpali, palili, wpadła policja. Nie wiadomo było czy ktoś ich nasłał, czy przyjechali przypadkiem. Wtedy właśnie poznałam Pawła. Był jednym z policjantów. Przesłuchiwał mnie. Już wtedy miałam na niego ochotę. Wysoki, bardzo ciemny szatyn, z przepięknymi migdałowymi, zielonymi oczami. Dobrze zbudowany. On miał wtedy około 27 lat, ja 20. Zaangażowany w swoją pracę. Jako, że byłam wtedy pełnoletnia i był to mój pierwszy kontakt z policją, dostałam tylko dozór kuratora. Okazało się, że bardzo dobrze znali się z Pawłem. Kurator co miesiąc mnie odwiedzał i sprawdzał testy na obecność narkotyków-czy są ujemne. Za to Paweł przychodził co tydzień. Potem częściej. Pracował nade mną. Starał się, żebym z tego wyszła. Prowadzał na spotkania, do psychologów. Traktował jak młodszą siostrę. W końcu dorosłam, zrozumiałam, wyszłam z nałogu i na ludzi. Pawła przeniesiono. 

    Skończyłam studia. Przeprowadziłam się jeszcze dalej od domu rodzinnego i tam znalazłam pracę. Była stopniem do celu, ponieważ chciałam zdobyć w niej doświadczenie i założyć własną firmę. W tamtym czasie miewałam przelotne romanse, szybki seks, przygodne znajomości. Nic stałego. Aż do chwili, gdy w klubie ponownie zobaczyłam Pawła... Zakochałam się na zabój. Do cna kości! W tych niewielkich chwilach wolnego czasu, gdy byliśmy razem, byliśmy jak papużki nierozłączki. Albo wspólnie jedliśmy, przygotowywaliśmy posiłki, albo kochaliśmy się do zmęczenia. Uprawialiśmy seks wszędzie-w samochodzie, pod prysznicem, na łące, w kinie, w miejscach publicznych. Uwielbialiśmy się kochać! I ja to wszystko po mistrzowsku spieprzyłam! 

    Teraz stałam w kuchni u rodziców. Razem z moją młodszą siostrą. Monika przyjechała na rocznicę ślubu rodziców sama, bez narzeczonego. Niestety nie mógł się wyrwać z pracy. Był na drugim kontynencie. Przynajmniej takie było jej tłumaczenie. Nie wydawało mi się, żeby to była prawda ale nie wnikałam.

    Pomagałyśmy mamie zmywać po obiedzie. Plotkowałyśmy o sąsiadach, przekomarzałyśmy się wzajemnie. Fajnie było tak od czasu do czasu wrócić do domu. Poczuć jego ciepło, spokój, stabilizację. Mam już 37 lat. I mój własny dom jest pusty. Co z tego, że sama na niego zarobiłam, nie jest obciążony kredytem. Jest pusty. Poznawałam różnych facetów. Jednak moje serce nie otworzyło się na żadnego z nich... Zamyśliłam się.

- Aga. Aga! Córcia! - Mama chyba od dłuższego czasu do mnie mówiła.

- Tak, słucham! - Odwróciłam się w jej kierunku. 

- Pytałam jaką masz sukienkę na uroczystość. 

- Błękitną, mamo.

- Patrz! Jakbyśmy się umówiły! - Zaśmiała się mama.

- Bo ja też mam niebieską. I mama też. I tato garnitur ma granatowy! - Podsumowała Monika.

- Mamo a catering? Jaką firmę zamówiłaś? - Zapytałam bo wiedziałam tyko tyle, że uroczystość rodzice robią we własnym domu-był ogromny-a jedzenie zamówili z jakiejś firmy. Będzie rodzinnie. Z resztą w naszym miasteczku nie praktykowało się imprez w knajpach.

- No właśnie przyjechali z porcelaną. - Mama wskazała palcem na osoby wchodzące do tzw. sieni.

- Dobry wieczór! - Powiedział pierwszy wchodzący.

- Dobry wieczór pani Siwińska! - Głos! TEN głos! Odwróciłam się! PAWEŁ!!! To był on. Ale jak? Skąd? Wszedł do kuchni. Zamarłam. Przestałam oddychać. Nie wierzyłam, że jeszcze kiedyś go zobaczę. A teraz on stoi na środku kuchni moich rodziców... Spojrzał na mnie. I przeszedł obok, witając się z moją mamą.

- Dziewczynki poznajcie pana Pawła. Jego firma będzie serwować dla nas posiłki jutro.

- Dobry wieczór paniom. Miło poznać. -  Wyciągnął rękę najpierw do Moniki, potem do mnie. Odwzajemniłam uścisk. Poczułam, że na twarz wychodzi mi purpura. Za chwilę przestanę oddychać...

- Dobranoc! - To znów Paweł. Jego firma zostawiła wszystko, co na dziś było przewidziane i wyszli. Ot tak, po prostu... Moje serce tłukło się jak oszalałe. Myśli wirowały w głowie...