niedziela, 2 czerwca 2019

Współlokator. 8.

             Paweł wstał.
- Ależ jak tak może być? Proszę natychmiast zawołać Agę z powrotem!
- Usiądź, proszę... - Mama chciała załagodzić sytuację. - Nie róbmy scen.
- Ale jak tak może być?! Przecież to Maria namieszała a Aga zapłaciła za tę sytuację wygnaniem?! To nie do pomyślenia, żeby wymyślić zaręczyny po dwóch spotkaniach.
- Ale przecież taki jest zwyczaj. - Maria cichutko popłakiwała i pociągała zasmarkanym nosem.
- Wychodzę. Mam dość tego weekendu. - Paweł naprawdę się wkurzył.
- Mamo! Przecież jak Jakub wyjdzie, to będzie jutro w kościele skandal. Co ludzie pomyślą?! - Maria była przerażona sytuacją.
Ojciec postanowił uratować dobre imię rodziny przed ludźmi.
- Panie Jakubie. Proszę, żeby pan został do jutra. Wynagrodzę to panu. Czego pan sobie życzy?
Paweł się zasępił.
- Co ma pan na myśli?
- Jakąś rekompensatę finansową. - Odparł ojciec.
- Nie, dziękuję. Mam dość pieniędzy. Nie potrzeba mi pańskich.
- Nalegam. - Ojciec chwycił Pawła za rękaw. Paweł intensywnie myślał. I wymyślił.
- Dobrze. Jest jedna rzecz, która przekona mnie, żeby zostać na jutrzejszej mszy.
- Co takiego? - Ojciec się wystraszył.
- Jeżeli jutro na tej samej mszy znajdzie się Aga. Ma ją jakoś pan przekonać, przeprosić, żeby zgodziła się przyjść. Jeżeli Agi nie będzie, to ja we mszy nie będę uczestniczył.
- Tato! Zrób coś! Przecież będzie skandal! - Moja siostra nawet nie przejęła się tym, że ojciec mnie wygnał z domu przez jej bzdurne pomysły.
- Gdzie ona teraz może być? - Ojciec chyba postanowił jednak jakoś to załatwić.
- Myślę, że pojechała do domu. - Odparł znający mnie najlepiej Paweł.

        Po wyjściu z restauracji wzięłam taksówkę i faktycznie pojechałam do domu. Do tego miejsca, gdzie czułam się bezpiecznie, gdzie czułam się potrzebna. Zapłaciłam dość dużo ale w końcu było mnie stać a spokój był najważniejszy. Pół drogi przepłakałam. Z żalu, ze złości, za głupotę mojej siostry i rodziców, z bezsilności. Spodziewałam się, że kiedyś taka sytuacja może mieć miejsce ale chyba do końca w to nie wierzyłam. Po przyjechaniu na miejsce poszłam pod prysznic i wykończona cała sytuacją poszłam spać. Obudził mnie dzwonek do drzwi. Kto to może być o tej porze? Otworzyłam drzwi.
- Tata?! - Nie mogłam wyjść ze zdziwienia. - Co ty tutaj robisz?
- Pan Jakub powiedział, że nie będzie obecny na mszy, jeżeli nie przekonam cię do powrotu.
- Nie, tato, nie wracam. Mam dość. - Wpuściłam go do środka i weszliśmy na górę Nastawiłam wodę na herbatę i usiedliśmy na kanapie.
- Agnieszko proszę cię! Wróć do domu. - Ojciec chyba się przejął.
- Tato ale to ty sam mnie wygnałeś z domu i kazałeś się już więcej nie pojawiać. - Ojciec wydawał się nie rozumieć sytuacji.
- Ale twoja siostra się załamie. - W ojca oczach pojawiły się łzy. Nie wierzę!
- Tato! Dlaczego ty myślisz tylko o niej. To właśnie przez nią ty mnie obraziłeś. Nie rozumiesz tego? Dlaczego taki jesteś? Dlaczego to zawsze jest moja wina nawet wtedy, kiedy nie jest? - Jesu wyjaśnijmy to wreszcie, żebym miała spokój. Wkurzył mnie.
- No bo ty... - Ojciec zaczął kręcić.
- Bo co? Bo chodzi o to, że ja jestem dzieckiem nieślubnym tak? - Pytanie retoryczne, w końcu wiem, że zawsze chodzi o to samo.
- No... - Zabrakło mu słów.
- Ale tato przecież to nie moja wina. Ja się na świat nie pchałam. - Kurde to chyba oczywiste, chociaż on tego zdawał się nie rozumieć.
- Ależ...
- No ależ, ależ. Przecież wiesz skąd się biorą dzieci. Ale przecież to nic złego. Nie wy pierwsi i nie ostatni macie nieślubne dziecko.
- Y.. - Ojcu zabrakło słów.
- Tato. Przecież nie zrobiliście nic złego. Byliście młodzi, hormony buzowały i stało się. Nie wyskrobaliście mnie, urodziłam się. Daliście mi życie. Potem wzięliście ślub z mamą. Nie opuściłeś jej. Dorobiliście się drugiego dziecka, jakiegoś tam majątku. Jesteście porządnymi ludźmi.
- Wiesz co, właściwie to masz rację.... - Wydawało się, że dopiero teraz to do ojca dotarło. Ja pitolę. - Przepraszam cię córeczko za moje zachowanie. Byłem niesprawiedliwy i nie miałem racji.
- Dobra tato. Przeprosiny przyjęte. - Wydawało mi się, że naprawdę ojciec zrozumiał. - Teraz idźmy spać i wypocząć, bo jutro czeka nas długa droga.
- Tak, masz rację. Nawet fajnie się tu urządziliście...
Poszliśmy spać. Rano wyruszyliśmy. Też mi zależało, żeby w tak ważnym dla rodziców dniu być razem z nimi.

      Pod kościołem był dość duży tłum ludzi. Pewno w mieście się rozniosło, że w restauracji była jakaś rodzinna chryja i ludziska byli ciekawi jak to się skończy. Mama z Maryśką nerwowo obgryzały skórki wokół paznokci. To była ich wspólna cecha. Babcia rozmawiała ze znajomymi. Paweł chodził w kółko. Zauważył nasz samochód. Pewno był ciekawy czy ja też z niego wysiądę. Wyszliśmy z ojcem z auta. Ruszyliśmy w stronę kościoła. Paweł ruszył w naszą stronę. Ludzie zaczęli się odwracać i obserwować naszą rodzinę. Paweł się uśmiechnął najszerszym ze swoich uśmiechów. Podszedł do ojca. Ja byłam parę kroków za nim.
- Dziękuję panu. - Uścisnął ojcu dłonie. Odwrócił się w moim kierunku.
- I jak? Pogodziliście się?
- Tak. Przegadaliśmy pół nocy. Ojciec zrozumiał, że nie miał racji. Przeprosił.
- A mnie ta sytuacja pozwoliła coś zrozumieć. - Paweł podszedł do mnie i wziął mnie w ramiona. Co ludzie powiedzą, pomyślałam...
- Zrozumiałem, że tak właściwie to ja cię od dłuższego czasu kocham, tylko nie dopuszczałem tej myśli do głowy.
- Co? - Oderwałam się od Pawła i spojrzałam w jego piękne oczy.
- Kocham cię! - Powtórzył Paweł. I zaczął całować na oczach wszystkich ludzi.............

Koniec.....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz